Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

począł inne wykłady, których żaki słuchały teraz z ogromnem zajęciem.
— Słuchajcie, smarkacze! — zawołał. My, starsi pensjonarze, rozkazujemy wam, abyście jutro na lekcjach na każde pytanie nauczyciela odpowiadali „kotlety“ i, jeśli nam na obiad znowu dadzą siekane kotlety, niech się nikt z was jeść nie waży! Trzeba ich raz zmusić, żeby nas nie karmili miękkiemi, oślizgłemi, siekanemi kotletami, w których mięsa wcale niema, które w ustach rosną, a gardło ich łykać nie może! Czy rozumiecie?
To powiedziawszy, szybko się od malców oddalił, gdyż właśnie nadchodził jakiś dozorca wychowawczy, przestrzegający w pensjonacie porządku. Ale krótka przemowa była dostateczną, aby lekkomyślne umysły żaków zająć wyłącznie kotletami. Wyraz „kotlety“ już teraz przez cały wieczór przechodził z ucha do ucha, a powtarzanie to znajdowało znacznie więcej zwolenników, aniżeli sprowadzanie ułamków do wspólnego mianownika.
I wtedy, gdy Brzdączkiewicz nie mógł w domu zasnąć z powodu kruczenia w brzuchu, nie spali także pensjonarze internatu Dryblaskiego, marząc o miękkich, oślizgłych, siekanych kotletach, które w ustach rosną, a gardło ich łykać nie może. Panowała tym