Strona:Wino i haszysz. (Sztuczne raje). Analekta z pism poety.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wreszcie w sali, zamknięty w przeznaczonem mi pudle, mając trzy czy cztery godziny spokoju przed sobą, uważałem, żem dotarł do ziemi obiecanej. Uczucie, z którem w ciągu długiej drogi walczyłem z całą biedną energją, na jaką umiałem się zdobyć, rozwielmożniło się teraz, to też oddałem się dobrowolnie memu niememu zapamiętaniu. Chłód zwiększał się ciągle, a przecież widziałem koło siebie ludzi lekko ubranych, a nawet ocierających pot z czoła, jak gdyby z powodu doznawanego gorąca. I opanowała mię myśl radosna, że jestem człowiekiem uprzywilejowanym, któremu wyłącznie danem było czuć chłód latem w przepełnionej sali. Ten chłód wzmagał się, stając się niepokojącym; nadewszystko jednak opanowała mię ciekawość — do jakiego też stopnia może się wzmódz ów chłód. Wkońcu doszedł on do takiego punktu, stał się tak zupełny, tak ogólny, że wszystkie me uczucia zamarzły, i, że tak powiem, stałem się kawałkiem myślącego lodu; patrzyłem na siebie, jak na statuę wykutą w bryle lodu — i ta szalona halucynacja czyniła mię dumnym, sprawiała mi zadowolenie moralne, którego niepodobna wyrazić. Powiększało zaś mą obrzydliwą uciechę przeświadczenie, że otaczający mię ludzie nie domyślają się mojego stanu — mej nad nimi wyższości. A wreszcie, co za szczęście myśleć, że osoba, w której towarzystwie się znajdowałem, ani na chwilę nie podejrzewa, jak dziwaczne wra-