Strona:Wino i haszysz. (Sztuczne raje). Analekta z pism poety.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie żałowali jednak ci, w których obyczajność nie zagłuszyła ciekawości i którzy mieli odwagę zostać.
— „Zaczynaj!” — mówi gitarzysta do kamieniarza.
Niepodobna wyrazić, jakiego rodzaju dźwięki wydobyły się z pijanych skrzypiec. — Bachus w malignie, krający kamień piłą! Co grał, a raczej co chciał grać? Mniejsza o to — pierwszą lepszą melodję…
Naraz melodja potężna i słodka, kapryśna i jednolita zarazem, owija, głuszy, przygasza, pokrywa krzykliwy hałas. Gitara śpiewa tak donośnie, że skrzypiec już nie słychać. A jednak to ta sama melodja — pijana melodja, którą zaintonował kamieniarz. Gitara wypowiada się z niezmierną dźwięcznością: kwili, śpiewa, deklamuje z zastraszającą werwą, z niepojętą pewnością i czystością dykcji. Gitara improwizowała warjację na temat skrzypiec ślepca. Dała się im prowadzić, przystrajając wspaniale, po macierzyńsku lichą nagość ich dźwięków.
Czytelnik zrozumie, że tego niepodobna opisać; wiarogodny i poważny świadek opowiadał mi to. — Wkońcu cała publiczność stała się więcej pijana od gitarzysty. Szał owacyjny ogarnął wszystkich — sala drżała od oklasków i okrzyków, wśród nieopisanego entuzjazmu.