Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXII

Żem stary, lustro rzeknąć mi nie może,
Póki młodości dorównujesz swojej,
Lecz gdy zobaczę, że Czas skroń twą orze,
To się przed śmiercią dzień mój nie ostoi.
Wszystka twa piękność jest li szatą drogą
Mojego serca, które mieszka w tobie,
Jak twoje we mnie. Czyż starsze być mogą
Dni me od twoich? Przeto ci w tej dobie
Jeszcze, o luby, to jedno polecę:
Czuwaj nad sobą, jak ja! W takiej mierze
Zamknąłem serce twe w mojej opiece,
Jak czuła niańka niemowlęcia strzeże.
Nie żądaj swego, gdy mego nie stanie,
Wszak mi je dałeś nie na odebranie.




XXIII.

Jak aktor, z sceną nieobyty jeszcze,
Którego z roli jakiś lęk wytrąca,
Albo jak człowiek, któremu, gdy dreszcze
Gniewu nim wstrząsną, wściekłość nazbyt wrząca
Osłabia serce, tak i ja też nie wiem,
Jak tu odśpiewać mam swą mszę miłosną:
Miłość ma własnem trawi się żarzewiem
Pod jarzmem żądzy zbyt silnej snać posną,
Docna jej siły, Niech więc przez mą księgę
Mówi me serce! Niech o miłość woła,
Pragnąc zobaczyć wzajemność. Potęgę
Ma ono większą, niźli warga zgoła
Najwymowniejsza. Okiem umie taki
Słyszeć, kto nieme zna miłości znaki.