Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

AMA (trzyma w obu rękach kosze i chce z nimi do salonu).
MIROSZ (z salonu — zastępuje drogę): Pani Amo, na wszystko błagam panią, niech pani się zatrzyma! chwilę, chwileczkę tylko!
AMA: Rogatka?
MIROSZ: Czemu to nie mam szkicownika przy sobie! To bajeczne! W najszczęśliwszej chwili nie mógłbym wymarzyć piękniejszego obrazu. Pani — tak (zatacza krąg) z tymi pękami kwiatów… sama kwiat cudny…
AMA (uderza go kwiatem): Fantazye malarskie! a tam goście.
MIROSZ: Musi mi pani tak pozować… Trochę kwiatów jeszcze tu i tu… (dotyka włosów, gorsu) — a jeśli ta „Wiosna“ nie będzie arcydziełem, to jestem gips!
AMA: Sądzi pan? (Daje mu kwiat) Ma pan odczepne — i proszę puścić!
MIROSZ: Ale pozować pani będzie, prawda? (Bierze od niej kosz, razem wychodzą).
RADCA i ALFRED (wchodzą ze stron przeciwnych).
RADCA: Nareszcie i ja cię złapałem na chwilę!
ALFRED: I co? kontent ojciec?
RADCA: Pewnie, żem zadowolony. Jak ci się, panie dziejski, w głowie lepiej zrobiło, odrazu i sztuka… Idę do teatru, zmęczony, zharo-