Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siaj mam głowę, Boże, Boże… Takie to śliczne, tak mi się nie chciało wyjść przed końcem… (Z nagłym przestrachem): Tylko… Amuś, Amuś!
AMA (z drugiego pokoju): Co, mateczko?
RADCZYNI: A może czwarty akt się nie udał? Może jak my wyszły, publiczność nagle…
AMA (na progu): Niechże mama będzie spokojna! Powodzenie zapewnione! Od tygodnia było zapewnione!
RADCZYNI: A skąd ty możesz wiedzieć?
AMA: Jaka mama dziwna! A czy urządzilibyśmy to przyjęcie, gdybyśmy nie byli pewni!
RADCZYNI: Ja bo zawsze mówiłam, że jak Fredzio zechce, to zakasuje wszystkich geniuszów.
AMA (wzrusza ramionami).
CIOCIA (wchodzi): Ja chciałam zapytać wedle tych lodów…
AMA (opryskliwie): Ciotka wie przecie, że ja się do gospodarstwa nie mieszam!
RADCZYNI: Zaraz, pani droga… Tylko czy ja mam głowę! (wychodzi z ciotką).
AMA (ze salonu do lokai): Światła we wszystkich pokojach! Franciszek do przedpokoju! Już zajeżdżają. Wprowadzać drugim przedpokojem! Tutaj — tylko palących, i to jak najmniej. Nie chcę, by pokój przesiąkł dymem. Niech palą przy kartach! (Odchodzi do salonu).
(Przez chwilę pusto. Słychać dzwonek, głosy wcho-