Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

STARZECKI: Wszak u pana zamieszkał mój zięć?
BODEŃCZYK: Tak — Wczoraj niespodzianie przyjechał…
STARZECKI: Więc prawdopodobnie z teatru takie tu przyjdzie?
BODEŃCZYK: Bardzo być może.
STARZECKI: Taak… a czemu pan właściwie, jako przyjaciel, nie poszedł na premierę?
BODEŃCZYK: Przepraszam bardzo. Wszak przychodząc miał pan jakieś życzenie?
STARZECKI: Prawda… Pan należy do młodego pokolenia…pozytywistów, co nie lubi tracić czasu… A ja, widzi pan, stary, lubię pogawędzić, poznawać się wzajem, szczególnie z młodymi, gdy chodzi o literaturę, sztukę, te największe skarby naszego biednego społeczeństwa…
BODEŃCZYK: Skoro mamy skarby — nie jesteśmy biedni. Ale czem mogę ja służyć?
STARZECKI: Czyli do rzeczy, do rzeczy… Ma pan słuszność. Otóż ja do pana, jako do długoletniego przyjaciela mego zięcia, z którym co prawda… zbyt blisko nie żyję… ale który bądźcobądź…
BODEŃCZYK: Jeśli mogę czemś być użyteczny w sprawie Alfreda — bardzo chętnie.
STARZECKI: Użyteczny! użyteczny! kto widział tak być utylitarnym! tu chodzi o pewne kwestye — duchowej natury, tak, czysto ducho-