Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

BODEŃCZYK: To prawda, talent pani on pierwszy odkrył.
FELKA: Co on odkrył? jak pan to powiedział?
BODEŃCZYK: No, talent pani.
FELKA (uszczęśliwiona): Niech pan to jeszcze raz powtórzy! (Głaszcze go po dłoni): Mój Bodenius!
BODEŃCZYK: Jeśli pani z tego punktu rzecz bierze…
FELKA: Z tego, z tego, tylko z tego! Bo ja dla teatru stworzona, dla teatru żyję, a poza tem niech dyabli cały świat… Ja grać chcę, artystką muszę być!
BODEŃCZYK: Jest nią pani. Widziałem panią przedwczoraj, jako Kordelię…
FELKA: I…i?
BODEŃCZYK: Są jeszcze pewne tony szorstkie, ale była szczerość, poezya.
FELKA (śmieje się, tańczy po pokoju): Była szczerość! Była poezya! była! była! (Przyskakuje do Bodeńczyka, całuje go. On patrzy na nią z mięszanemi uczuciami, głaszcze ją po włosach). A wie pan, do tej roli przyszłam całkiem niespodzianie. Na ostatnim gościnnym wystąpię Leszcza, Kordelia zachorowała, dyrektor był w strasznym kłopocie i tylko od biedy powierzył mi tak odpowiedzialną rolę.
BODEŃCZYK: I wypłynęła pani!
FELKA (z wybuchem): A on mi żadnej roli w swojej sztuce nie dał!