Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

SWARA: Nie mówił?
BODEŃCZYK: Nie rozmawialiśmy prawie, tak galopują niespodzianki. Kilka razy pisze, że nie przyjedzie, nagle wczoraj wpada jak bomba, żona ulokowała się u ojca, on chce u mnie nocować — i do teatru. Tyle mieliśmy czasu, że w nocy, zanim zasnął, piąte przez dziesiąte opowiadał coś o sztuce, a rano — przez ten kwadrans, cośmy byli razem — wiecie…
MIROSZ: Byczy chłop, piorunem u niego wszystko idzie. (Chodzi po pokoju). Chciałbym być o kilka godzin starszy.
SWARA: Ja sądzę, że rzecz powinna być tęga. Alf jest chłop mocny — to charakter!
MIROSZ: Phi, także logika.
SWARA: Pewnie. Mocne sztuki mogą pisać tylko ludzie mocni. Dlatego wpatrzenie się w śmierć stanowi siłę i jest istotą tragedyi. A co do Alfreda — powiem szczerze: miałem obawy. Był taki nieobliczalny… No, i ten wyjazd… Ale mi zaimponował!
MIROSZ: Czem? że się ożenił z córką twego szefa?
SWARA: Ale ją tylko wziął, nie jej ojczulka, ani jej posagu. Już to chyba ja najlepiej znam stosunki. Przecie omal nie wyleciałem z redakcyi za to, że się znałem z Alfredem. Stary chodził, jak tygrys, potem jak mnie