Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przepychu kolorów… Co najwyżej: o nagim murze, kominie, śmietniku podwórzowym… Niezbyt piękne widoki z Parnasu, co?

[Pauza]

Ale co to się stało, że pani zawitała na to wzgórze chryzantemów bezsłoneczne? Do tego przybytku nędzy materyalnej i moralnej? Przecie — nie przypuszczam ani na chwilkę, że to polityka moich rodzicieli! Chyba pani z własnej inicyatywy… Ozwało się w pani poczciwe serduszko?…. A może duch święty apostolstwem panią natchnął? chęcią nawracania grzeszników?
AMA: Ja… (Podnosi głowę). Czemu mnie pan tak sekuje? Ilekroć się spotkamy — ma pan dla mnie szpilki, szyderstwo… Co ja panu złego zrobiłam?
ALFRED: Mnie… złego? Ależ nie. Przeciwnie. Każde spotkanie z panią tylko przyjemność mi sprawia… (Obrzuca ją spojrzeniem). Przyjemność prawdziwie estetyczną.
AMA: Znowu… (Wstaje). Pan nie ma prawa tak ze mną się obchodzić! Pan mniej niż ktokolwiek!
ALFRED: Jakto?
AMA: Bo to pan we mnie rozbudził duszę! Pan swoim sarkazmem, swoją ironią… pan…
ALFRED: To ja niby pomnażam liczbę panien salonowych, co to białą gazę swej su-