Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

FELKA: Znowuś zniechęcony? Znowu?
ALFRED: A myślisz, że to przyjemność? Ale polecę… Może przecie… (Do drugiego pokoju): Do widzenia, mój kochany!… Niezadługo wrócę!
FELKA (stoi chwilę z załamanemi rękoma).
SAGAN (na progu): Poszedł?
FELKA: Zaraz wróci. (Wchodzi do drugiego pokoju).

[Scena pusta. Z drugiego pokoju słychać urywane słowa, głos Sagana, żywy, podnoszący się, to cichszy. Nagle wybiega stamtąd Felka, w najwyższem wzburzeniu. — Sagan ją goni].

FELKA (wskazując na drzwi ku wyjściu): Wynosić się! w tej chwili! w tej chwili!
SAGAN: O, nie, szelmeczko. Teraz mi się nie wyrwiesz. Nie puszczę cię, choćby.. (Chwyta ją).
FELKA (szamoce się, wyrywa. Przyskakuje do drzwi, otwiera): W tej chwili narobię krzyku, że cała kamienica się zbiegnie! Precz! precz!
SAGAN: Ha! (bierze kapelusz). Ale wrócę jeszcze, dzierlatko, albo ty do mnie, do mnie… (Znowu robi kilka kroków): Felka, Felusieńko, ja się wściekam za tobą, ja nie wiedziałem, że tak można waryować… Feluniu, ja cię złotem obsypię, konie, powóz będziesz miała… Ja idę do siebie, pod siódemkę, nie bądźże tak okrutną!
FELKA (wybiega na korytarz. Stamtąd): Mam zwołać ludzi?
SAGAN: Psiakrew! (Wychodzi).