Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w piękności. Wprost do mnie wal, Felka. Do mnie, jak w dym. Stara miłość nie rdzewieje.
ALFRED: Ale rdzewieje twój dowcip, widzę.
FELKA (odwraca się odeń z niesmakiem, zbiera ze stołu). MIROSZ (patrzy za nią pożądliwie): Ha! (Otrząsa się). Rdzewieje, powiadasz? To muszę ci powiedzieć, że ostatni mój pejzaż, reprodukowany w „Chryzantemie"…
ALFRED: Który? Ta jajecznica rozlana, czy te trzy miotły, które pies obwąchuje?
SWARA (wchodzi i przywitawszy się z Felką, siada na stole).
MIROSZ: No, nie wymagam przecie, aby każdy kretyn rozumiał moje obrazy… (Do Felki). Wiesz. „Samotność" moja, te wierzby w poświacie księżyca… pamiętasz?
FELKA: Aha! (Znika w drugim pokoju).
MIROSZ: Furorę zrobiły. Zgłosił się do mnie kunsthendler.
ALFRED: Z Monachium? z Paryża?
MIROSZ: Nie, nasz poczciwy Glücksman, i zakupił prawo reprodukcyi. Wybije tysiąc widokówek.
ALFRED: I tysiąc kucharek będzie w ceniu twoich drzew wylewać swoje uczucia liryczne.
BODEŃCZYK (wchodzi, wita się w milczeniu i wyciąga na sofie).
SWARA: Dużo zapłacił?