Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

FELKA: Tak mądrych bydląt nie ma.
ALFRED: To może… może matka?
FELKA: Nie…
ALFRED : Widzisz! A prosiłem wówczas: zamknij buzię na kłódkę, przecie mama — najpoczciwsze w świecie stworzenie… nic złego nam nie zrobi!
FELKA (z irytacyą): Obiecałam ci już przecie, że będę grzeczna, gdyby nawet sam dyabeł z twojej familii…
ALFRED (wchodzi, kończy toaletę, patrzy na stół): Feluś, ty jesteś genialna! Hurra! (Chwyta ją, okręca). Financministrem cię zrobię, jak zostanę prezydentem anarchistycznej republiki! Powiedz-że, gadaj, skąd te wspaniałości?
FELKA: Nie zgadniesz, gdybyś do końca świata myślał! Wczoraj wieczorem, jakeś z całą bandą wyszedł i mnie zostawił bez centa… Ale jedz-że, jedz, ja już dawno po śniadaniu!
ALFRED (zasiada): Prawda, to było świństwo… Po drodze dopiero mi przyszło na myśl, że ty nie masz może na kolacyę.
FELKA: Ojej, czy to po raz pierwszy! (Prędko). Ale nie martw się, mój jedyny. Późno było, ciemno, więc zebrałam się, okręciłam włosy, wcisnęłam na nie kapelusz, wlazłam w twoje spodnie, w pelerynę…
ALFRED: Pycha! pycha!
FELKA: Wyszłam na promenadę i zaczę-