Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

da — powiedziałem mu — że pan nie umarł przed trzydziestu laty… Kwestowałbym dziś na pomnik autora rapsodów: „Z pobojowiska".
WSZYSCY: Hahahaha!
SWARA: A co on na to?
ALFRED: Nazwał mię figlarzem i zaprosił do współpracownictwa!
SWARA: Jak doskonale poznaję go, mego szefa czcigodnego! Kto po drodze… weźmie, wyciśnie, zużyje — byle handel szedł.
ALFRED: A ja wam coś powiem… Tylko słuchajcie spokojnie… spokojnie. Przyjąłem zaproszenie Starzeckiego i dałem do „Narodowego" wiersz!
BODEŃCZYK, SWARA, MIROSZ: Ty!?
MIROSZ: Hahahaha! To są nasi Katony, to nasi intransigeanci! Podał stary Judasz paluszek mały —
ALFRED: Wiersz dałem… akrostychon.
FELKA, SAGAN: Co takiego?
ALFRED (do Felki): Taki utwór, wiesz, że pierwsze litery każdego wiersza składają się na pewne wyrazy…
SWARA: Et tu Brute!
ALFRED (wybucha): Dałem, małpy, bazgracze, hołoto przeklęta! To takie macie o mnie wyobrażenie!?

[Pukanie z przedpokoju]

Kto u dyabła? (Uchyla drzwi).