Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

RADCA: Jakoś, chwała Bogu, nic wyglądasz mi na człowieka, co się żywi liśćmi.
ALFRED: A cóż to, krowa jestem, czy święty pustelnik? Zresztą… Kto mię przyzwyczaił do rozmaitych zbytków waszej zgniłej kultury filisterskiej ? Nieraz jak się złapię na tem, że machinalnie przed zwierciadłem jak najbardziej elegancko wiążę krawat, albo tęsknię za dobrym likierem — psiakrew! Nie darmo się jest synem pana radcy i pani radczyni i… W krwi was czuję!
RADCA: Dziękuj Bogu za krew, inaczej, panie dziejski, wysoko byś skończył!
ALFRED: A choćby — byle nie w waszych magazynach, biurach, salonach… I nie dam się! nie dam się! choć krew mam zatrutą! Cóż to, czy koniecznie: jaki ojciec, taki… Gwiżdżę na wasze interesy i porządki i myśli: artystą, artystą, artystą jestem! (Uderza krzesłem).
RADCA (odstawia krzesło): Proszę cię, Aleksander Macedonowicz był wielkim człowiekiem, ale poco tłuc krzesła? (Przechadza się po pokoju. Staje). A przecie. Frazesy, panie dziejski, deklamacye, fidrygałki. Tysiąc razy to już było…
ALFRED: Mówił Ben Akiba…
RADCA: I miał racyę.
ALFRED: Nie miał! Ja się nie dam!
RADCA: Ale czego wrzeszczysz? Myślałby kto, że cię za uszy… Zastanów-że się, Alfred,