Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
124
WIKTOR HUGO.

Przepełniony smutnemi myślami, niekiedy spoglądał w przestwór, jakby chciał w płuca zaczerpnąć świeżego powietrza, albo jak ci, którzy się nudzą. Wielkie, czarne chmury zwisały jak kir pod gwiazdzistem sklepieniem niebios. Rzekłbyś, pajęcze sieci, rozwieszone w podniebnych krainach.
W jednej z takich chwil ujrzał nagle otwierające się drzwi na balkon, który wisiał nad jego głową. Wyszły dwie osoby i drzwi zamknęły się za nimi: bylito mężczyzna i kobieta. Quasimodo poznał w mężczyźnie pięknego kapitana, w kobiecie zaś młodą damę, która go rano witała z balkonu. — Plac zupełnie był pustym, a ze drzwi, które zapuszczono firanką, nie przechodziło światło. Młodzieniec i dziewica, chociaż ich rozmowy nie słyszał Quasimodo, zdawali mu się oddawać czułemu sam na sam. Dziewica pozwalała objąć swą kibić i nie wzbraniała pocałunku.
Quasimodo, stojąc pod balkonem, był obecnym tej czułej scenie, tem powabniejszej, że nie przeznaczonej dla ludzkiego oka. Z goryczą patrzał na to szczęście i zachwyt miłości. Mimo strasznego kalectwa natura nie milczała w biedaku i jego pierś, wydęta i pokrzywiona, kryła równie gorące serce jak każda inna. Myślał też sobie, jak mały udział dała mu Opatrzność we wspólnej wszystkim roskoszy. Najwięcej jednak bolała go myśl, jakby cyganka cierpiała, wiedząc, że jej kochanek z inną się pieści. Noc była ciemną i Esmeralda, chociażby na dawnem pozostała miejscu, nicby dojrzeć nie mogła; to tylko go pocieszało.
Rozmowa kochanków tymczasem była coraz bardziej ożywioną. Młoda dama zdawała się błagać ry-