Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
68
WIKTOR HUGO.

Na to niefortuune pytanie głośny śmiech powstał, tak powszechny, tak szalony, że wreszcie i obaj głusi go spostrzegli. Quasimodo odwrócił się, wzruszając garbem z pogardą; pan Floryan zaś, równie jak on zdziwiony i sądząc, że śmiech powstał z nierozsądnej odpowiedzi obwinionego, wykrzyknął z gniewem:
— Co sobie myślisz, hultaju! czy nie wiesz do kogo mówisz?
Ten krok nie zapobiegł powszechnej wesołości; owszem, powiększył się śmiech tak gwałtownie, że nawet ulegli mu i dwaj strażnicy Posłuchalni Mieszczańskiej, stojący u drzwi jak manekiny, podobni do waletów pikowych, na których odzieży nawet jak na całej postaci wyrytą była głupota. Jeden Quasimodo zachował zwykły spokój i powagę, nie wiedząc, co się dzieje wokoło niego. Sędzia zaś coraz bardziej rozgniewany, zaczął mówić donośnie, chcąc natchnąć uszanowaniem dla siebie tak obwinionego jako też widzów.
— Ach! hultaju, jak śmiesz zapominać o uszanowaniu w Châtelet? czy rozumiesz, co to jest ubliżyć urzędnikowi, czuwającemu nad policyą Paryża, mającemu prawo ścigania zbrodni, kontrolowania rzemiosł i monopolu? czy wiesz, co to jest urzędnik, mający w swej pieczy bruki i rynsztoki? czy myślisz, że nic nie znaczy człowiek, który czyści ulice z błota i miasto z zaraźliwych chorób? Wiedz, że się nazywam Floryan Barbedienne, zastępca samego J. W. Kasztelana, kontroler i egzaminator!
Nie było przyczyny, dla którejby głuchy, mówiący do głuchego, zamilkł. Bóg wie, dokądby zaszed