Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
35
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

— A jak wyglądał w święta Bożego narodzenia na czele izby obrachunkowej!
— Bogu dzięki! Bogu dzięki.
— Na której ulicy, panie doktorze, masz twój piękny dom, twój Louwr, na którym napisano przez żarty: a l’abri-cotier.
— Piękne to wszystko, to prawda, ale dyabelnie kosztuje — o ile domu przybywa, kieszeni ubywa.
— Alboż nie masz, doktorze, dochodu z więzienia i czynszów z domów. Więzienie to dojna krówka.
— Moja kancelarya w Poissy nic mi nie przyniosła tego roku.
— Ale dzierżawy, Friel, Saint-James, St. Germain, zawsze dobre.
— Dwadzieścia sześć liwrów, ani szeląga więcej.
— Ale masz pensyę od króla: ta nigdy nie zawiedzie.
— Tak, zapewne — ale to przeklęte państwo Poligny, tak przechwalane, w najlepszym roku nie daje więcej nad sześćdziesiąt talarów.
W grzecznościach Klaudyusza było coś szorstkiego, ucinkowego i szyderczego; jego uśmiech smutny i cierpki mówił, że to człowiek zdolny a nieszczęśliwy, który naigrawa się z pomyślności zwyczajnego człowieka. Doktór tego wszakże nie widział.
— Na moją poczciwość — mówił nakoniec Klaudyusz, ściskając gościowi ręce — bardzo mię cieszy, że pana w zdrowiu oglądam.
— Dziękuję, panie Klaudyuszu.
— Apropos, — zawołał Klaudyusz — jakże się miewa wasz królewski chory?