Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
129
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

korzystając z zamieszania, nie był się schronił do kościoła, gdzie go alchemik przywołał.
Katedra była już ciemna i pusta. Nawy zaległo milczenie, a lampy w kaplicach zdawały się jak gwiazdeczki. Tylko różnobarwna rozeta fasady, oblana promieniami zachodzącego słońca, świeciła jak pęk dyamentów i jasność swą odbijała na murach.
Zrobiwszy kilka kroków, Klaudyusz oparł się o filar i wzrok utopił w Piotrze Grintoire. W spojrzeniu tem nie było wyrzutu za przywdzianie błazeńskiego stroju, ale były powaga, spokój i przenikliwość.
Alchemik pierwszy przerwał milczenie.
— Pójdź tutaj, Panie Piotrze, masz mi wytłómaczyć wiele rzeczy. A najprzód, co to znaczy, że cię od dwóch miesięcy nie widziałem i obecnie spotykam w tym osobliwszym stroju?
— Panie, — zaczął pokornie Grintoire — szczególne wypadki! — oto widzisz mię tak chętnie chodzącego w tym stroju, jak kota z pęcherzem. Wiem o tem, że to źle bardzo narażać panów sierżantów patrolowych na bicie pod tą kurtką filozofa pitagorejskiego. Ale cóż chcesz, mój zacny mistrzu? mój dawny ubiór tak się podarł, że musiał pójść do kosza gałganiarza. Cóż począć? Cywilizacya jeszcze nie doszła do tego stopnia, aby ludzie nago chodzili, jak pragnął Dyogenes. Dodajmy, że on bardzo chłód chwalił, a tej przyjemności w styczniu zanadto. Ta kurtka nadarzyła mi się w porę, bo właśnie moja suknia podarła się w kawałki. Takie to zmiany na świecie!... W szak Apollo u Admeta pasł trzodę.