Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
118
WIKTOR HUGO.

ukazanie się dziwne sprawiło na dziewicach wrażenie. Rzecz niezawodna, że niejasna chęć podobania się pięknemu oficerowi ożywiała je wszystkie razem, że świetny mundur był punktem przyciągającym dla nich wszystkich, że był celem przymileń i że kapitan był przedmiotem tajnej rywalizacyi. Przecież, gdy wszystkie zarówno były piękne, równą walczyły bronią i każda z nich pewną była zwycięstwa. Przybycie cyganki naruszyło równowagę. Była ona tak piękną, że z chwilą swego wejścia wniosła jakiś tajemny urok do ciemnej komnaty, i tu, wpośród obić i rzeźb, była stokroć bardziej niżeli na placu czarującą. Była to pochodnia, którą w cień wniesiono i która szlachetne panny olśniła. Każda w piękności uczuła się obrażoną. W jednej chwili, nie mówiąc słowa, zmieniły front i porozumiały się cudownie. Instynkty kobiet prędzej się pojmują, niż rozumy mężczyzn. Przybyła im nieprzyjaciółka — i wszystkie ją poczuły. Na zafarbowanie szklanki wody dosyć kropli karminu, na zepsucie humoru kobiet dosyć pięknej twarzyczki — osobliwie kiedy tylko jeden mężczyzna obecny.
To też przyjęcie cyganki było bardzo zimne. Patrzyły na nią, spoglądały na siebie i rozumiały się wzajem. Ona czekała, aby do niej przemówiono, i nie śmiała oczu podnieść.
Kapitan pierwszy przerwał milczenie.
— Na honor, — rzecze — śliczna kobieta! cóż ty na to, kuzynko?
Uwaga ta nie mogła rozproszyć kobiecej zawiści.