Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
111

winął młynka swemi atletycznemi pięściami i popatrzał na napastników, zgrzytając zębami jak tygrys podrażniony.
Kapłan przybrał postawę powagi i godności, skinął na Quasimoda i oddalił się w milczeniu.
Quasimodo szedł przed nim, torując mu drogę pięściami.
Gdy w ten sposób przedarli się przez tłum i mieli już opuścić plac, gromada ciekawych chciała pójść za nimi. Quasimodo zasłaniał teraz odwrót archidjakona; przysadkowaty, zły, potworny, najeżony, gotów rzucić się na każdego, jak dzik szczerzący swoje kły; przerażony tłum trzymał się w przyzwoitej odległości.
Pozwolono im zniknąć w wąskiej, ciemnej uliczce, gdzie nikt już nie miał odwagi zapuścić się, tak dalece samo wspomnienie Quasimoda zgrzytającego zębami broniło wstępu.
— Doprawdy, to rzecz w najwyższym stopniu godna zastanowienia, — rzekł Gringoire, — ale do djabła zjadłbym coś na kolację.