Strona:Walki w obronie granic 1-9 września.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W międzyczasie jednak straż przednia lekkiej grupy wpuszczona przez Polaków bez walki do wsi, została tam zniszczona.
W dalszej drodze lekka grupa wjechała w dolinę otoczoną wzgórzami. Tu zagwizdały granaty polskiej artylerii, rozpryskując się przed kolumną, a ogień ciężkich karabinów maszynowych zmusił Niemców do ponownego opuszczenia samochodów. Liczba ich jednak już bardzo zmalała. Próbują nacierać, pod osłoną ognia karabinów maszynowych, wtedy wybucha piekielny ogień nieprzyjacielski. Granaty przelatują nad naszymi głowami i pękają wśród samochodów. Ze wszystkich stron młócą karabiny maszynowe, działka przeciwpancerne. Ogień staje się coraz silniejszy. Niemcy chcą wskoczyć na samochody i uciekać.
Na miłość Boską teraz dostał nasz samochód ciężarowy i to w dodatku załadowany materiałami wybuchowymi i minami. Już pali się drugi z kolei wóz, już wylatuje w powietrze. Jedna eksplozja ściga drugą i znowu dwa samochody eksplodowały.
Samochody diabli wzięli, nie mamy już wozów, a ogień szaleje wciąż. Teraz musimy się przebijać na piechotę, przez głęboki rów. Tu dostajemy ogień karabinu maszynowego z flanki. Wycofujemy się na bok. Zaczyna szarzeć. Wtem narywamy się na spieszony szwadron kawalerii, stojący w pogotowiu. Odskakujemy jak błyskawica i przesuwamy się jeszcze bardziej na lewo. Tu dopiero siedzimy w pułapce. Na prawo szwadron, na lewo bateria na stanowisku. Czołgamy się w krzaki. Napotykamy zarośnięty stawek, spowity w ranne opary. Prędko w trzciny. 11 godzin tkwimy po piersi w wodzie, ale to nas uratowało.
Inne kompanie lekkiej grupy zostały zatrzymane w samej wsi Bromina, Dostają ogień ze skrzydeł i w