Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tem gorzej, wybrałeś ją pan i poślubiłeś, słowami własnemi wydałeś sąd na siebie samego; człowiek odpowiadać musi za czyny swoje, obecność jest owocem przeszłości, życie nasze jest tem, czemeśmy je sami zrobili. Mówię to panu z uczucia sprawiedliwości, choć oparłam je na gorżkiem doświadczeniu.
— Ty, Augusto! — wyrzekłem, składając ręce przed nią jak przed świętą — ty doświadczyłaś goryczy życia, a przecież czoło twoje jest jasne i bez zmarszczki, uśmiech i głos ma oddźwięk dziecinny, oko patrzy przed siebie prosto niezmącone, powiedz mi, zkąd zaczerpnęłaś tę pogodę?
Uśmiechnęła się smutnie.
— Zaczerpnęłam ją może właśnie w boleści — odparła stłumionym głosem, w rzeczywistych i twardych koniecznościach życia, w opuszczeniu i sieroctwie.
Słuchałem jej zdumiony, jakby istoty innej natury. Jakim sposobem to właśnie, co mnie łamało i gubiło, dla niej stało się dźwignią? Jakim cudem jady i trucizny moralne zmieniały się dla niej w pokarm odżywczy?
— Powiedz mi co o sobie — mówiłem błagalnie.
— Powieść życia mojego, jest zwyczajną powieścią — wyrzekła po chwili namysłu, w której zdawała się mocować sama z sobą, zbierając myśli i wspomnienia. — Straciłam rodziców w chwili właśnie, gdym najwięcej ich opieki potrzebowała; rozpieszczona, bogata jedynaczka, przywykłam od dzieciństwa mieć wszystko, czego zapragnęłam, przywy-