Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kach, a potém wysusza się je przy ogniu, — jakiéjże pociechy z nich spodziewać się można na drugi dzień? Trzeba mieć sznurki przy sobie, aby niemi obuwie wiązać, gdy po kilkogodzinnym marszu pękną, i stąpać z wszelką ostrożnością, by nóg nie poranić.
Po 3 godzinie zdążyliśmy na polanę Waksmundską wśród dotkliwe ziębiącéj mgły. Nie chciało nam się zaprzątać gotowaniem herbaty, gdy nas tylko kilka godzin drogi dzieliło od chaty; zażądaliśmy mléka, dano nam takiego, jakie mieli wówczas, na pół słodkie, na pół kwaśne, więc nie było z niego pociechy, ale zapłacić za nie kazali sobie porządnie, bo z kogóż to zedrzeć jeżeli nie z gości? Jużto pod tym względem rzadko znaleźć uczciwość po szałasach; zdarzało mnie się jednak w niektórych miejscach spotkać osadę szałasową, co się z gośćmi sumiennie obchodziła i to zwykle przywiązuje się tradycyjnie do miejscowości. Wielu z gości mogło się o tém przekonać na hali Pyszniańskiéj, na Miętusiańskiéj, Gąsienicowéj i na mniéj uczęszczanych miejscach, jaka tam gościnność, serdeczność w obec chciwości bezwstydnéj w szałasach zajmowanych przez Białczan na Łyséj, u Pięciu Stawów, u Morskiego Oka, to znów w Strążyskach i innych miejscach gospodarzy zakopiańskich. Białczanie nawet zyskali sławę na Podtatrzu z chciwości bez granic i z braku pojęcia o moralności.
Z tą samą mgłą wyruszyliśmy z polany Waksmundskiéj, z którą tu przybyliśmy, udając się lasami ku Jaszczurówce. Mając za przewodnika Walę nie obawialiśmy się téj drogi, w razie bowiem jeźliby się pobłądziło, użyć można przeprawy niebezpiecznéj i do-