Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dziwak — wykładał jaśniej pan Gustaw Chochelka.
— Warjat, taj tylko — zakonkludował ostatecznie Girgilewicz.
— Ho, ho, coraz ciekawiej! — wykrzyknął wesoło Katilina — słucham was panowie.
— Nie wiem tylko, od czego panu zacząć — zawahał się mandatarjusz.
— Wpadnij zaraz in medias res, to najlepiej.
— Gdzie, gdzie? — zapytali jednocześnie mandatarjusz i ekonom, obadwaj nie biegli w łacinie.
— Zaczynaj pan od środka, mówię — tłumaczył Katilina.
Pan mandatarjusz wstrząsł głową.
— Nie uchodzi — rzekł poważnie.
— To opowiadaj, jak chcesz, byleś raz zaczął łaskawco — naglił Katilina, trochę już zniecierpliwiony.
Pan mandatarjusz zamyślił się na chwilę jakby się czegoś wahał, nagle pokrzepił się sporym haustem czaju, odkrząknął głośno, najeżył w górę podstrzyżony wąs i ozwał się z napół poważną, napół tajemniczą miną:
— Nieboszczyk starościc jak i brat jego dzisiejszy hrabia Zygmunt Żwirski z Orkizowa, byli synami ś. p. starosty Michała Żwirskiego.
— Aha — bąknął nieznajomy jakby dla zachęcenia opowiadającego.
— A wiesz-że pan kto był znowu ś. p. starosta? — zapytał pan mandatarjusz.
— Nic a nic.
Pan sędzia z niewiadomością swego gościa rósł wi-