Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/560

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na ustach starościca smętny zaigrał uśmiech.
— Moje dziecię — poszepnął — umarli nie należą do siebie i nie znają żadnych węzłów i względów ziemskich.
— Nierozumię cię ojcze — wybąknęła strwożona dziewczyna.
Starościc wyprostował się w całej postawie, twarz jego przybrała dziwnie smętny i uroczysty wyraz, oczy osobliwszym migotały blaskiem.
— Powiedziałem wam już kochani — ozwał cię po chwili z silnym naciskiem — że umarłem dla świata, dla siebie samego, dla was, i dla wszystkich co mię znali. Starościc Mikołaj Zwirski nie żyje! Lepsza część jego istoty, jego duszy i natury, odrodziła się do nowego bytu poświęconego, oddanego..... jednej wyłącznie myśli. Na grobie starościca wziął namaszczenie swoje, kum Dmytro.........

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Uroczyste słowa starościca, przerwał nagle głośny wykrzyk.
Przed chwilą już stanął w progu niepostrzeżony Juljusz wraz z Kośtiem Bulijem, który jak wiadomo na posłyszany świst na dworze wyszedł z pokoju.
Wszystkich oczy zwróciły się ku nim.
Jadzia zadrżała jak listek, a na bladej jej twarzy żywy rozlał się pąs.
Juljusz stał jak wryty na miejscu.
— Nieboszczyk starościc! — mruknął przerażony.
Starościc poskoczył ku niemu i chwytając go za