Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/463

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wdzięczać swoje szczęście niespodziewane.
Starościc nie widział go nigdy w życiu i z ojcem jego w żadnych bliższych nie zostawał stosunkach.
Zkądże więc nagle przyszło mu wydziedziczać bliższych swych spadkobierców a całą fortunę zlewać na nieznajomego imiennika?
Zresztą w całej okolicy, w całym nawet kraju starościc uchodził za warjata. Nie powinnoż było to samo już posłużyć za ważną skazówkę nowemu spad kobiercy i odstraszyć go od objęcia spuścizny?
Czy zgadzałoż się z honorem i sumieniem czekać tak długo, aż ktoś inny wystąpi z dowodami, że objęta w posiadanie spuścizna jest nabytkiem nieprawym i niesłusznym?
Bijąc się z takiemi i tympodobnemi myślami, upadł szlachetny młodzieniec zupełnie na duchu. Trapiony przesadnemi szkrupułami sumienia i honoru, nie śmiał już ani wątpić, że podniesione zarzuty są zupełnie słuszne.
— Nie mogę się łudzić dłużej — poszepnął z goryczą sam do siebie — korzystałem niegodnie z obłąkania i umysłowej nieprzytomności człowieka, który z dziecinnych jakichś powodów zapomniał o swych bliższych krewnych. Wyciągnąłem rękę po cudzą własność i używałem jej bez troski i wyrzutów sumienia!...
I wstrząsł się cały, a głowę z boleścią pochylił na piersi.
— Czomże się usprawiedliwię w oczach świata?... Mogęż powiedzieć, że dopuściłem się tego mimo wie-