Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Uchodź pan! zawołała dziewczyna i w zapomnieniu pochwyciła go za rękę, jakby do tem większego nagląc pospiechu.
Krótką tylko chwilkę trwało to nowe przypadkowe dotknięcie ręki, a wszystka krew silniej zawrzała w Juljuszu, a i dziewczyna zadrżała cała od stóp do głowy.
Młodzieniec oczywiście niemyślał usłuchać jej rady.
Stał na miejscu nieruchomy nie odrywając oczu od swego czarodziejskiego widziadła.
Kośt, Bulij zatrzymał się o dwa kroki przed nim.
A strasznym był w tej chwili stary kozak.
Oczy błyskały złowrogo z pod gęstych, krzaczastych brwi, zaciśnięte usta drgały konwulsyjnie, a cała olbrzymia postać wyprężyła się gniewnie i groźnie.
Młoda dziewczyna wydała nowy okrzyk trwogi.
Kośt’ zrobił jakieś gwałtowne wysilenie, jakby się pragnął uspokoić.
— Niech panna wróci do altany... — ozwał się łagodząc głos ile możności.
I podniósłszy z ziemi opuszczone wiosło, postąpił ku brzegu i ręką przytrzymywał czółno.
Dziewczyna chwilkę chwiała się w niepewności.
W tem zgrabnie i zwinnie wskoczyła w łódkę.
Biorąc wiosło z rąk starego kozaka, młoda dziewczyna nachyliła się szybko do jego ucha i jakieś krótkie, urywane poszepnęła mu słówko.
Kośt’ wzruszył ramionami.
Nieznajoma ochoczo plusnęła wiosłem, łódka szybko