Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwili po wyłataniu skóry łotrowi dyrektorowi.
— I gdzież się udałeś?
— Nie zgadłbyś nigdy w życiu!... Pognałem prostą drogą do klasztoru...
— Do klasztoru!
— Zostałem nazajutrz zaraz braciszkiem dobromilskich O. O. Bazyljanów.
— Czy być może! — zawołał Gracchus, głośnym parskając śmiechem.
— Na moje szczęście umarł był właśnie wówczas brat szafarz klasztorny, a czcigodni ojcowie wnosili z mojej facjaty, że muszę znać się na wiktuałach, i potrafię zastąpić nieboszczyka.
— I przyjęli ciebie w swoje grono, ciebie największego heretyka, jakiego kiedykolwiek ziemia nosiła!
— Bez długich zachodów i korowodów: Przywdziałem kutę bazyljańską, otrzymałem imię brata Pantalemona, i zostałem wice-gubernatorem klasztornej spiżarni, klasztornych stajen i chlewów.
— I złożyłeś ślub zakonny?
— Jeszcze czego nie stało! Naprzód przecież musiałem przebywać nowicjat.
— I o ten zapewne rozbiła się twoja zakonna karjera?
— Tak mniej więcej. Ciche, spokojne życie klasztorne, ujęte w karby surowej reguły, nie mogło na długo pogodzić się z moją naturą. Jużto śmiej się jak chcesz, ale ja w święcie wierzę w przysłowie: Nomen et omen. Nazywam się Damazy Czorgut a czy nie czujesz, że w samym dźwięku tego imienia przebija się już coś niestałego, niepewnego, awanturniczego!