Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kruczy włos o bujnych kędziorach spada mu aż na ramiona. W ożywionej znużeniem, śniadej, regularnej, gęstym zarostem okrytej twarzy, przebija się dzika i zuchwała energia pomieszana z jakimś mocnym wyrazem nieokiełzanej swobody i niedbałości, który szczególniej w żywem, iskrzącem zwierciedli się oku.
Charakterystyczne te cechy fizyognomii podnosi znacznie fantastyczność stroju, ten obszarpany dałman węgierski zawieszony po rostrzępionej koszuli z szerokiemi rękawami, te szerokie płótniane pantalony ujęte u spodu w zgrabne ciżmy węgierskie, ta wreszcie mała dziwnie od kruczych kędziorów odbijająca czapeczka czerwona z odartym daszkiem na przodzie.
Nie tyle interesujący są jego dwaj obładowani towarzysze w strojach góralskich, zwyczajne twarze mieszkańców gór z tym trudnym do określenia a tak właściwym wszystkim wyrazem uległej pokory obok dzikiej zuchwałości, spokojnej dobroduszności, obok podstępnej chytrości.
Czwarta w gronie nowych przybyszy postać przystanęła nieruchomo i nieśmiało w cieniu wygiętej krawędzi załomu, i trudno było rozpoznać jej szczególne rysy.
Cygan rzucił pałkę swą na bok i natarczywie zwrócił się do żyda.
— Jest wódka?... zapytał głosem, którego dźwięczna dosadność harmoniowała zupełnie z siłą i wydatnością budowy.
— A konie są? zapytał żyd skwapliwie.