Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie podobał! Tak mówiąc między nami, on był bardzo głupi. Uciekł z wojska, bił się z Mazurami, nasadzał się na pana, a ani raz nie chciał wdać się ze mną w interes i przeprowadzać moje konie.
— Kradzione konie — poprawiła góralka.
— Ny, co jemu do tego, niech sobie będą i kradzione — ciągnął żyd niezrażony dalej — ja sobie handluję z kulawym Szmulem, on mi swoje konie przesyła z Węgier, ja jemu moje przesyłam ztąd, on moje sprzedaje tam, ja jego sprzedaję tu. Co jemu było w to wchodzić, kiedy on sobie szwercował bakun piechotą, co jemu szkodziło jechać sobie na koniu? Ale głupi goj, co jemu przyszło z bakunu, kilka prostych grajcarów a ja i Szmul płacimy od każdego konia po trzy sorokowce z waszą Matką Boską, to czysty interes, fein!
Jurko prawie w napół nieprzytomnem zamyśleniu przysłuchiwał się żydowi, nagle porwał się gwałtownie i uderzył pięścią po strzelbie.
— Milcz psia wiaro — huknął groźnie — bo mnie samego mało dyabli nie biorą, żem się dał namówić do tego. Dawniej człowiek choć rewizora zabił albo postrzelił, to tam nie wielki grzech był. Kupowałem bakun za gotowe pieniądze, on mi chciał odebrać, to on złodziej i napastnik a nie ja. Człowiek musi się bronić, ale przez ciebie pogański synu i przez tego łotra cygana Jańczę to już i ja zostałem złodziejem. Niech cię piorun trzaśnie z twoją spółką.
— Ny, już ja widzę że do ciebie przystępuje. Słuchaj Jurku, nie siedziałeś w Samborze pięć roków za zabitego rewizora, a potem nie zabiłeś jeszcze jednego, dru-