Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
67

Było to więcej, niż Teodozya zrozumieć mogła.
— Ha! — szepnęła z mimowolną obrazą — wszak nie narzucałam ci tego zajęcia, nie przeszkadzałam ci tylko, gdy mówiłaś o pracy, zdawałaś się jej pragnąć. A zresztą... zresztą bezczynność jest zabijającą, chciałam cię więc od tego niebezpieczeństwa uchronić. Daremnie, pokolenie do którego należysz nie jest do pracy stworzone, cięży na niem rodowe jakieś przekleństwo. Sądziłam, że jesteś wyjątkiem, że potrafisz wytrwać. Omyliłam się...
— Nie, nie omyliłaś się — przerwała Regina, dotknięta litośną pogardą, z jaką stara panna wymawiała te słowa — tylko widzisz, prace na świecie są różne.
— Tak jest — odrzekła szorstko — i zawsze najtwardszą wydaje się ta, która nam w udziele przypada. Wiem, wiem co mi powiesz: czujesz się do czego innego