Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
60

drgała w jedynych słowach, jakie wymówić zdołała.
Ale cóż znaczyło szarpanie się z koniecznością, dokonane słowami jedynie, w samotności i ciszy nocnej? Czy nie więcej nie mogła przeciwstawić losowi, jak bezsilne wołanie?
Jak świat ten wielki i szeroki, wszędzie podnoszą się podobne głosy. Tak woła matka, kiedy śmierć wyrywa jej dziecko, kochanka nad mogiłą miłości swojej, człowiek każdy nad grobem nadziei, a pomimo to śmierć nie oddaje tego co zabrała i słońce wstaje równie jasne i czyste nad grobowcem, jak nad kolebką, oświeca jednako rozpacz i wesele.
Ale ona nie myślała o tem, nie zastanawiała się, że los jej nie był wyjątkowym; wiedziała tylko że znosić go nie mogła i powtarzała jednotonnie, szarpiąc załamane dłonie:
— Ja tego znieść nie potrafię.