Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Patrz, zabiłeś ją! szepnąłem w rozpaczy.
Wyraz piekielnej zemsty zabłysnął w jego oczach.
— Ona nie będzie twoją! zasyczał.
Może w tej chwili chciał żebym wybuchnął, kiedy śmiał drażnić mnie i urągać słowem podobnem. Czułem się zdolnym w proch go zetrzeć. Alem zapanował nad sobą; rachunek nasz zostawiłem na później. Gdziekolwiek on będzie, zemsta moja go nie minie. Ten człowiek do mnie należy; ale teraz jam należał do Idalii. Chwiejąca się zaniosłem prawie do powozu, który czekał na nią, i od tej chwili rozpocząłem walkę rozpaczną z widmem śmierci, które mi ją wydrzeć usiłuje.
Czyż zdala od tego człowieka, co był złym duchem jej młodości, nie zdołam wrócić jej wiary i woli do życia? Czyż serce jej nie potrafi już ulubić ziemi, na której chcę jej stworzyć raj rozkoszy? Czyż siły jej są już niepowrotnie stargane? To być nie może bym ją utracił. A jednak gdy spoglądam na jej białe czoło, na lice bez krwi, zdaje mi się że tulę w objęciu martwe ciało tylko. Gdy spotkam wzrok jej pogodny i smutny jak niebo, czuję że ta istota do niego należy.
To nie ona sama, Albino, leży na balkonie w białej szacie, otoczona kwiatami; to serce moje kona z nią razem niepowrotnie; to przyszłość moja cała, to zbawienie rozgrywa się wraz z jej życiem. Ja nie wiem już czem jestem, czem być mogę bez niej, szaleńcem czy potępionym, ale już nie człowiekiem.
W każdym razie napisałem do Jana, wezwałem go tutaj. Godzina walki pomiędzy mną a Herakliuszem nadejść musi.