Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wię się że świat nie zmienił kształtu i barwy, dziwię się że ta dolina, te góry, co były świadkami szczęścia mego, wyglądają tak jak przedtem, że niebo zachowało swą nielitościwą pogodę.
Słyszałem że ludzie nagłym ugodzeni postrzałem, chwil kilka jeszcze idą równym krokiem. Zdaje mi się że jestem jak oni: nie mogę zdać sobie sprawy z rany mojej, wiem to jedno, że ona jest we mnie. Objawów i formy bólu nie znam jeszcze; może krew cała ujdzie mi przez nią i pozostanę nazawsze chłodny, blady, martwą postacią tylko dawnego człowieka. Dzisiaj ja jeszcze nie rozumiem jutra, czuję tylko, że zmieniły się zasadnicze warunki bytu mego, czuję żem utracił wszystko. Nic więcej pojąć nie jestem zdolny.
Zapytasz mnie pewno o fakta. Cóż znaczą fakta w obec podobnego uczucia? Ja sam z trudnością zestawić je mogę. Byłaż to zdrada ludzi czy losu? Kto był wrogiem moim, człowiek czy przypadek? Bo śmiech mnie bierze na ten marny, najmarniejszy z faktów, który odebrał mi ją.
Będę się starał opisać ci go, dopóki trwa osłupienie pierwszej chwili; jutro możebym tego już nie potrafił.
Czasami skronie moje pulsują tak, iż sądzę że mi głowa pęka. Jutro, jutro, Albino, jak ja przeżyję to jutro, jak ja obudzę się, spojrzę w około siebie i zrozumiem znowu położenie swoje, bez szaleństwa!.. A może jutro to nie zejdzie dla mnie nigdy, bo ja go pojąć nie mogę...
A jednak wmzoraj jeszcze widziałem Idalią, wieczór cały z nią spędziłem i gdym wychodził, wyciągnęła do mnie dłoń białą, miękką i z okiem wlepionem we mnie wyszeptała:
— Do jutra!..
Odszedłem spokojny i nie spojrzałem nawet na nią innem okiem, i nie porwałem jej w ramiona, i nie uniosłem ją jak swoją. I zawierzyłem temu słowu, temu spoj-