Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tydzień przeleżał Smith w gorączce. Uratowało go troskliwe pielęgnowanie towarzyszów. Gdy odzyskał przytomność, zaszło wiele zmian, a i on czuł się teraz innym.

VI.


Szybko rozrastały się i zabarwiały blaski poranne; jasnością swoją wypełniały całe niebo, a powietrze nasycały różowym blaskiem. Noc trwała kilka godzin zaledwie; ale mimo to słońce nie pokazywało się jeszcze: przebywało wciąż poniżej widnokręgu, ciągnąc za sobą obłok złocistej światłości. Gdy nareszcie wyjrzało przez głęboką szczelinę w lodowych zwałach, szyldwach uderzył w dzwon. Wszyscy wybiegli na pokład i głośnym okrzykiem powitali dawno oczekiwanego gościa. Dnia tego wesoła uczta odbyła się w kajucie załogi. Wznoszono toasty „za wielkie i wolne Stany Zjednoczone, za marynarkę amerykańską, za Towarzystwo Mórz Północnych, za „Nadzieję“ i jej załogę“; a kapitan... wzniósł kielich „za przyjaźń, za zgodę, za spełnienie przedsięwziętego dzieła!“
— Hurra!...
Wszyscy trącili się kieliszkami, za ręce się ściskali, nawet całowali.
Tom podszedł do Smitha, który stał na uboczu z pełnym kielichem w ręku.
— Cóż bracie?... Trącimy się?... Bądź wesołej myśli!...
Nie wiedział, co więcej powiedzieć, ale od tej