Strona:Wacław Sieroszewski - Ptaki przelotne.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ryby. Pracowaliśmy dzień cały, śpiewając wesoło. Żadne złe myśli, żadne przeczucia nie przychodziły nikomu do głowy. Po skończonej robocie, kiedy inni poszli spać, zarzuciłem dubeltówkę na ramię i w małym czółenku przeprawiłem się przez zatokę na sąsiednią wysepkę, gdzie wabił mię gwar ptasi, dolatujący stamtąd nieustannie.
Słońce opuściło się nisko nad samą ziemią i zaczęło toczyć się wśród mgieł po lodach, czerwone i ogromne, jak rozpalone koło żelaznego wozu. Morze pomierzchło i oddzieliło się od nieba ciemną, siną linią. Na tundrze zagasły srebrne blaski rozświetlających ją wód i bajorów, ziemia zmartwiała i stężała. Powiało chłodem. Była to noc podbiegunowa, noc letnia, noc widna, kiedy słońce nie kryje się pod ziemię, lecz biegnie czas jakiś ni-

35