Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Na wulkanach Japonji.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sze wojsko i najsilniejsze państwo na święcie, zdobyli w krótkim czasie najkulturalniejsze wówczas Chiny, zawojowali bogate Indje, zagarnęlli Małą Azję, Syberję, Rosję; fala ich najazdu odbiła się dopiero o piersi polskich rycerzy. Potężni Dżingischanidzi nie mogli znieść myśli, że tak blisko ich państwa jest kraj niezależny, o którym powiadano, że w nim złote jabłka dojrzewają. Nie mógł się z tem pogodzić umysł zaborczy Chanów, że kraj ten do nich nie należy, nie słucha ich rozkazów, nie płaci im haraczu. Posłali więc 300.000 najlepszych żołnierzy na setkach dżonek i okrętów na zawojowanie tej pięknej krainy. Była to na owe czasy armja olbrzymia. Trzykrotnie ponawiała potęga mongolska zamachy swe na Japonję; trzykrotnie jednak zostali Mongołowie przez Japończyków rozbici. Na ostatku pozwolili Japończycy wylądować ich wojskom, wycięli je jednak w pień i z całego wojska zostawili tylko kilku jeńców przy życiu, których posłali do Dżingischana z pismem, iż „tak będzie każdemu, kto ośmieli się wyciągnąć rękę po naszą wolność“. To najście, ta groza nieszczęścia z zewnątrz skupiła i złączyła znowu rozdrobnione wewnętrznemi walkami i niezgodne klasy narodu japońskiego. W tym czasie wysunęła się po raz pierwszy na widownię nowa siła, która dzięki wielkiemu już zaludnieniu kraju i wysokiej kulturze miast