Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   58   —

złamane, straż odrzucona, i potok wzburzonych ludzi wylał się nazewnątrz. Skakali, śmiali się, zamieniali okrzyki z przybyłymi współziomkami i wyciągali ręce do dalekiej ziemi.
Ale już biegli ku nim majtkowie z pochylonemi bagnetami. Po chwili na pokładzie zostały tylko: krew i trupy z podartemi jelitami; żywych wrzucono bezlitośnie na łeb na szyję w otwarty otwór pomostu.
Przewieziono ich mimo Chin, gdyż... nie zapłacili jeszcze swych długów.
Wtedy stary Da-fyn[1] stracił cierpliwość, ulitował się nad swemi dziećmi i postanowił poplątać i zniweczyć rachuby chciwych rudych barbarzyńców.
Potężnym swym oddechem strącił niebo na ziemię i zmieszał chmury z pianą oceanu. Kilka dni fale przerzucały sobie ogromny parowiec, jak piłkę dziecinną.
Nawet nieulękli biali marynarze stracili odwagę i wyczerpani upadli na duchu.
Zamknięci na dnie okrętu kulisi, bez światła, bez powietrza i wody, zamienili się w jeden drgający kłąb pokręconych od boleści, obślizgłych od wymiotów ciał.

Nareszcie burza ucichła, i nad rozkołysanem, ale łagodniejszem stopniowo morzem wzeszło słońce czyste, złote, wykąpane w bałwanach burzy, otarte przez chmury. Statek bezsilnie zsuwał się po pochyłościach długich, płaskich fal. Na widnokręgu zaczer-

  1. Nawałnica morska, którą Chińczycy wyobrażają sobie, jako potężnego smoka. Europejczycy zwą go «tajfunem».