Strona:Wacław Sieroszewski - Bolszewicy.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SONIA

Trzeba będzie nieraz nawet w robotnikach wypalać żelazem starą burżuazyjną gangrenę. Pieść mię!... Mocniej!...

SYPNIEWSKI

Któś idzie!...

(wstaje)
SONIA
(osuwając się niechętnie na nogi i poprawiając spódnicę)

A co!... Tak zawsze!... Dlaczego nie przyszedłeś dziś w nocy?...

SYPNIEWSKI

Byłem w sztabie. I tutaj... te drzwi...

(wskazuje na szklane drzwi jadalni)

...na wszystkie strony... otwarte... Bez kluczy, z ułamanemi klamkami... zamknąć nie można...

SONIA

Dziś jeszcze każę przybić haczyki i zawiesić zasłonę...

(kiwa głową wchodzącemu z biblioteki Sarnowskiemu z teczką pod pachą)

A, to wy!? W porę przychodzicie, zaraz będzie herbata!

(naciska guzik elektrycznego dzwonka przy drzwiach na lewo)
SCENA DRUGA
Ciż, Sarnowskij.
SARNOWSKIJ
(patrzy z pod oka na Sonię, potem na Sypniewskiego, wzdycha zlekka i siada przy stole)