Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I.

Z pośród dźwięków posępnych i przejmujących dla rodzaju ludzkiego wszędzie i po wsze czasy — dźwięk łańcuchów rozbrzmiewa szczególniej żałośnie dla ucha polskiego.
To też, słysząc go, obracali się ludziska, zatrzymywali najbardziej śpieszący przechodnie, aby obrzucić smutnem spojrzeniem gromadę ludzi, idących kolumną środkiem ulicy Senatorskiej od Ratusza na Zjazd. Szli ciężko, miarowo w świtach więziennych, szarzy jak bruk miejski, z którego ich wyrwano, dźwigając na plecach wory płócienne, a na rękach i nogach żelaza. Otaczali ich szarzy, niezgrabni żołnierze, różniący się od nich jedynie tem, że nieśli na ramionach karabiny. Patrzyli więźniowie przeważnie w ziemię, albo przed siebie i niektórzy tylko rzucali chwilami szybkie złowrogie spojrzenia wbok na wspaniale wystawy sklepowe i dostatnią, snującą się po chodnikach publiczność.
W czołowym szeregu wyróżniał się od innych zwykłem, ciemnem ubraniem i zielonym podróżnym workiem wysmukły blady młodzie-