Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, biła, starając zajrzeć do okien i dotknąć „zamorskiego mandaryna“, niezwykłego włochatego dziwa z długim nosem, z niebieskiemi oczyma, ubranego w szaty śmieszne, cudaczne. Szybko unoszeni przez tragarzy, wpadli podróżnicy wśród krzyku i zamętu na pierwsze podwórze ja-myniu, pełne przekupniów oraz żołnierzy golących głowy, reparujących odzież, piorących bieliznę. Strażnik, stojący w głębi przed potrójnemi wrotami, wstrzymał gości wzniesieniem ręki, poczym wrota, dotychczas otwarte, zamknęły się przed gośćmi. Tragarze zawiesili lektyki na bambusowych kozłach i rozprostowali omdlałe członki. Urzędnik przyjął kopertę z biletami wizytowemi i dał znać o przybyciu cudzoziemców.

Policjant

Po chwili wrota się otwarły, tragarze znów porwali palankiny i ruszyli na następne podwórze, poza którym otwierał się widok na cały szereg podobnych, ogrodzonych murami, wyłożonych płytami dziedzińców. Wszystkie były brudne, puste i zapuszczone. Z małych domków pod ścianami wyglądali żołnierze w co-