Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ, sire... może nie w porę... przytem!...
— Najzupełniej w porę!... Proszę pana!... Tylko, mój pułkowniku daruj, że cię tu, w Marcianie, nie przenocuję, lecz mam sam pięć małych klitek!... Proszę — proszę!
Campbell, skonfundowany gotowością cesarza, a więcej własną natarczywością, pośpieszył za Napoleonem.
Cesarz powiódł komisarza bocznemi drzwiami poprzez mały korytarzyk do obszernej, a teraz w mrokach zmierzchu tonącej, komnaty.
Marie! — ozwał się od progu cesarz, zmuszając pułkownika, aby wszedł pierwszy. — Prowadzę ci gościa! Komisarz angielski, pułkownik Campbell!
Pułkownik złożył głęboki ukłon w stronę rysującej się niewyraźnie sylwetki kobiecej.
Napoleon zaś wyszedł i zamknął drzwi za sobą.
— Proszę! Bardzo miło! — ozwała się ociężale dama.
Campbell po raz drugi się skłonił.
— Racz pan zająć miejsce!...
— Wasza cesarska mość! — odrzekł pułkownik, chyląc głowę. — Niech mi wolno będzie tak pozostać!...
— Ależ, pułkowniku!
— Najpokorniej przepraszam, że ważyłem się waszą cesarską mość trudzić, lecz imieniem rządu, który mam zaszczyt tu reprezentować...
— Ależ, panie Campbell! — upomniała po raz wtóry dama.
Pułkownika uderzył znany mu dźwięk głosu, lecz jeszcze nie mogąc opanować dworszczyzny, która go przejęła, — ciągnął z namaszczeniem ukuty zawczasu frazes.
— Uważałem sobie za szczęście przyśpieszyć chwilę powinnego z mej strony hołdu i stawić się przed obliczeni waszej cesarskiej mości...