Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słuchaj! Widziałeś ją!?
— Kogo?!
— Tę... tę... co wczoraj przyjechała?!
— Widziałem!
— I cóż ty na to?!...
— Nic!...
— Morbleu! Przecież to nie cesarzowa, do kroćset!...
— No, nie! — odrzekł spokojnie szwoleżer.
— Ciećkowski!... Do miljon bomb!
— Przecież major mówił wczoraj na głos...
— Co mówił!?...
— Nic!... Przyjechała pani Walewska!
— Walewska, Walewska! — powtarzał ze złością Vraincourt. — A... a... ten... smarkacz?...
— Jej syn!...
— Bodajś pękł!... Też mam ślepie!... Do kroćset!... Bodaj tego Laborde’a skręciło za ten ordynans!... Wpakowali cię, człeku, między te czworograniaste konwie i masz, dogadałeś się!... A ja tu trzy godziny dłubię, męczę się... i dla kogo?!...
— Et, Cóż znowu! Możesz dzieciakowi konia dać!...
— Morbleu... Na księżycu! Ja grenadjer pierwszego bataljonu piątej kompanji mam lada przybłędom konie strugać — a niedoczekanie... potrzaskam to!...
Vraincourt wysunął się z namiotu z mocnem postanowieniem spełnienia groźby, kiedy oto z dworku wybiegł pięcioletni chłopczyna, a dostrzegłszy barwny mundur grenadjera, zatrzymał się i jął mu się ciekawie przypatrywać.
Vraincourta złość opanowała na widok tego, który udawał wczoraj króla rzymskiego. Grenadjer w odpowiedzi na spojrzenie chłopca, odwrócił się i język mu pokazał.
Chłopczyna odgarnął rączką spadające mu na skronie loki i uśmiechnął się.