Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brze, aby nawet z takiego oddalenia nie spostrzec, że w dziwnem zachowaniu się jego nie było złości, nie było uniesienia.
Piastunka ze służebną, rozproszyły wątpliwość pani Walewskiej.
Szambelanowej łzy stanęły w oczach. Zapomniała o wszystkiem, co mniemała w swem życiu być winą pana Anastazego, darowała mu, że ją nieświadomą skuł ze swem gasnącem życiem, jeno własna jej wina zdała się pani Walewskiej większą, jeno pokora ją przeniknęła i ciągnęła a wlokła, aby do komnat męża zejść i podziękować mu, głowę schylić.
A myśląc tak, szambelanowa ani ważyła się przypuścić, aby, po za tym aktem obowiązku, życie jej pod dachem męża mogło dawnym potoczyć się torem, aby znów miał się zadzierżgnąć rozerwany węzeł.
Nigdy. Małżeństwo rozdzielone, unieważnione, mosty spalone, bodaj na największe się wystawić koleje, a odejść stąd, usunąć się, nic stąd nie wziąć.
Gdy po spotkaniu w parku, pani Walewska, cisnąc syna do piersi, znów odżyłym, poruszonym oddawała się wspomnieniom, ochmistrzyni z rozradowaną twarzą zameldowała jej nagle przyjazd pani de Vauban.
Szambelanowa z początku wierzyć nie chciała, lecz na powtórne, uroczyste zapewnienie ochmistrzyni, wybiegła do sąsiedniego buduaru i tu padła w objęcia hrabiny.
Pani de Vauban aż uniesiona była tym niekłamanym wybuchem serdeczności ze strony pani Walewskiej, nie rozumiejąc, że ta ostatnia witała w niej tylko istotę, która nareszcie może zdoła domysły jej rozproszyć, a kto wie, czy nie dopomóc do wydobycia się z nieznośnego położenia.
Po hałaśliwych powitaniach ze strony pani de Vauban, a stygnących raptownie ze strony szambelanowej i po wyrzuceniu przez hrabinę kilkudziesięciu przesadzonych komple-