Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wych knowań, nie starczyło mu, aby zerwać z siebie epolety i podziękować za łaski.
Łączyński uczuł do siebie samego odrazę. Zaprzańcem się sobie samemu wydawał, pospolitym nikczemnikiem. Boć przed chwilą jeszcze nie obchodziła go, nie nabawiała niepokoju treść pism, lecz jedynie troska, że je oddaje niedość wcześnie.
Upił się poprostu, upił własną rangą, upił pochlebstwami, upił wywyższeniem. Zdało mu się, że wspinał się, że po szczytach chodził, nie czując, że tak nisko nie upadł jeszcze ani jeden legjoński maruder.
Stało się! Lecz teraz nie zniesie dłużej tego położenia. Mówiono, że w Ostródzie jest komisarz Batowski, że imć pan Stanisław Potocki bawił tu od dni kilku, od nich zacznie. Niech wiedzą wszyscy. Dokumenty doszły go przypadkiem, niema obowiązku do żadnych skrupułów, żadnej tajemnicy! Straci może epolety! Mniejsza! Nic mu z nich nie przyjdzie, bo się najmować do wojowania nie myśli.
Temi szarpany uczuciami, Łączyński skończył się odziewać, narzucił płaszcz na ramiona i wybiegł na miasteczko.
Na odwachu wybijano ranny apel. Małe uliczki Ostródy zalegała jeszcze cisza, przerywana cichym pogwarem rozmów, prowadzonych przez uwijających się przed domami masztalerzów, forysiów i ordynansów.
Pułkownik nadewszystko postanowił sobie odszukać komisarza Batowskiego, lecz, wobec wczesnej pory, było to niemożliwem, bo ani służba, ani żołnierze, ani mieszkańcy, potulnie kręcący się koło domów, nie umieli udzielić Łączyńskiemu wskazówek. Pułkownik przeto postanowił się udać do kapitana Flahaut, lecz i tu spotkał go zawód, ordynans bowiem kapitana, przekonawszy się, że Łączyński nie po służbie przybywał, oświadczył bez ogródki, że pan śpi i za godzinę ledwie wstanie.