Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bo cesarz szarpnął cuglami i wjechał na podwórze przed kwaterą, gdzie zeskoczywszy z konia znikł we drzwiach.
Łączyński, idąc za przykładem świty, oddał wierzchowca masztelarzowi, zaczem, myślał do kwatery podążyć i u pana Flahaut się poradzić, gdzie i u kogo do służbowych obowiązków się zameldować. Lecz niespodziewanie pan Flahaut niby z pod ziemi wyrósł przed pułkownikiem.
— Właśnie pana szukałem!
— Było to moim obowiązkiem, panie pułkowniku. Widzi pan — co?! I cóż pan myśli? On jeden tylko umie ich brać! Prawda?
— Do tej chwili nie mogę otrząsnąć się z wrażenia!
— Mamy tu codzień coś nowego? Co tam gwardja! My wszyscy!... Nie wiem, czyby się trzech takich znalazło, którzy nie daliby się jednem słowem cesarza ubezwładnić! Czarownik! Co?!... Ale, panie pułkowniku, duc Bassano zapytywał o pana! Możeby pan pułkownik raczył do antykamery cesarskiej?
— Ależ ja tam nie mam...
— Właśnie dlatego, że pan niema ani audjencji, ani żadnego raportu! Odetchnie pan swobodniej? Jest to nasz punkt zborny, źródło wiadomości, rodzaj klubu! Dziś nawet spodziewamy się rozstrzygnięcia ciekawej bardzo sprawy Augereau! Marszałek jest w niełasce! Korpus jego po Iławie kazał cesarz znieść, a pułki rozdzielić między inne korpusy. Niewiele z tych pułków było do dzielenia. Zresztą, byłoby niepowetowaną krzywdą dla nas, gdyby pan pułkownik nie chciał z nami, boć jako bohater dnia!...
— Żartujesz, kapitanie!
— Tak jest, z pewnością! Przekonasz się pan sam!
Flahaut miał słuszność, bo zaledwie Łączyński przestąpił próg cesarskiej kwatery, powitał go przeciągły szmer głosów, wymawiających, a właściwie przekręcających rozmaicie