Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

raptownie hrabina, postrzegłszy w porę, że gadatliwość kamerdynera cesarskiego wkracza na zbyt niepożądane tory. — Ledwie dostałyśmy się! Co tu formalności. Co tu legitymacyj!
— Główna kwatera, pani hrabino! Niema czasu na zaprowadzenie udogodnień! W Tuillerach mamy drogę ułatwioną, tu niepodobna inaczej! Ale niechże panie raczą zdjąć okrycia! Gorąco, potem łatwo się przeziębić! Jeszcze w tym okropnym kraju! Proszę, proszę!
Constant posunął się żwawo ku damom, pomagając im uwolnić się z szub i chust, a okiem znawcy przyglądając się pani Walewskiej, gdy w końcu ta ostatnia nerwowym ruchem zrzuciła z głowy ostatnią koronkową zasłonę.
Constant oczy przymrużył i nagle umilkł.
Szambelanowa, uczuwszy na sobie wzrok cesarskiego kamerdynera, zacięła usta gniewnie. Wzrok ten drażnił ją, obrażał.
— Czy długo jeszcze!?
Constant wyciągnął zegarek.
— Pięć minut, całe pięć minut!
— Jesteś pan, widzę, punktualnym!
— Co robić, z dziwakiem inaczej nie można! O dziesiątej wolno mi zameldować!... A uczynię to z całą przyjemnością... Cały mój szacunek i gotowość do usług... Ale!... Przed chwilą byłem w nielada ambarasie, bo komisarz przysyła mi zapytanie, czy i drugą damę ma wprowadzić! Naturalnie domyśliłem się, lecz na razie, pani hrabina rozumie — zakłopotanie, bardzo zabawne zakłopotanie!
Constant zarechotał przeciągle.
Szambelanowa cisnęła ręką pulsujące skronie.
— Mój panie Constant, — zagaiła pani de Vauban. — Przecież nie mogłam pozwolić, aby szambelanowa sama!
— Bezwątpienia, bezwątpienia! — przyznał kamerdyner, mrugając filuternie małemi oczkami. — Trzeba się do nas