Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gającego do sypialni buduaru, powitał szambelanową wytwornym ukłonem.
— Pani daruje!... Nie ośmieliłbym się jej trudzić, gdyby nie obowiązki mego powołania!...
Szambelanowa obrzuciła niepewnym wzrokiem galony, suto haftowany frak — i nieskazitelne żaboty Corvisarta i rzekła zakłopotana.
— Nie wiem doprawdy, czemu mam przypisać pańską łaskawość... o ile wnosić mogę pan zapewne z Zamku?...
— Tak jest — z balu cesarskiego!...
— Czyż go się godziło opuszczać?
— Pani wszakże jest cierpiącą?
— Ach! Tak — lecz jest to niedomaganie, które, — pan wybaczy śmiałości, — czas leczy najskuteczniej!...
— Naszem zadaniem jest czas ten skrócać!
— Niezmiernie jestem rada, że mi danem jest poznać pana, o którego talentach tyle słyszałam!
Corvisart skłonił się, a bystrym wzrokiem przypatrując się szambelanowej. — zagadnął krótko:
— Czy wolno wiedzieć, na czem polega pani cierpienie?
— Ależ!...
— Jestem lekarzem, więc niejako spowiednikiem!... Należy mi się szczerość zupełna!... Czy nie ma febry?... W tutejszym klimacie — muszą być...
— Lecz, panie! — przerwała żywo szambelanowa. — Widzisz sam... Nie poddaję się!... Nie narzekam! Ból głowy, osłabienie ogólne — za małe nawet, aby się poczytać za chorą, a niestety, aż nadto wystarczające, aby zmusić do wyrzeczenia się, naprzykład, tak wspaniałego zebrania jak dzisiejsze! Zresztą, mam żal do męża! Przesadził w relacji — dowodem oczywistym, że pana ważył się fatygować.
— Myli się pani! Owszem, słyszałem go mówiącego o chorobie pani z cesarzem!... Przybywam tu atoli, jako lejb-me-