Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wielce obligowany za zaszczytną pamięć!...
— Ach, panie szambelanie! — odparł z wdziękiem Duroc, — po tylu miesiącach życia obozowego jesteśmy wprost spragnieni zarówno tali miłego towarzystwa, jak i dalej, głębiej sięgającej rozmowy... Życie mało daje nam chwil przyjemnych. Prawda, bywają wypadki, że śród wojennego rozgwaru, gdzieś na zapadłym postoju... przemknie się nam urocze zjawisko, jakaś dobra wróżka ześle mgnienie upojenia... Widziadła atoli takie giną, znikają... czyż dziw, że, upatrzywszy sposobną chwilę, gonimy za niem, ścigamy każdą myślą, tęsknimy całą duszą!...
Szambelan na ten zwrot niespodziewany kiwnął głową i z miną statysty, odchrząknął, choć w głębi wątpliwość go zdejmowała, czy marszałek nie robi aluzji do nowego sojuszu z Turcją.
Pani Walewska zaś mocniej pochyliła się ku przodowi, unikając wzroku marszałka.
Duroc tymczasem przeszedł żywo do ostatnich wypadków wojennych i z wprawą dworaka ślizgał się po dobrze mu znanych sprawach — niczego z zamysłów gabinetowych nie odkrył, żadnego nowego światła nie rzucił, mówiąc wiele, nie wyrzekł ani jednego stanowczego zdania. Dopiero gdy przyszedł do ostatniego dnia rozprawy Pułtuskiej i wspomniał na powrót do Warszawy — zmienił nagle ton i zakończył uroczyście.
— Dzień wczorajszy był istotnie jednym z najpiękniejszych w życiu najjaśniejszego pana... Niebo i ziemia złożyły się na to, aby mu urok zimy w całej przedstawić krasie... Nie pamiętam nigdy cesarza, aby tak był rozmarzonym — przyjęcie, które mu zgotowano w Jabłonnej niezatarte wyryło ślady w jego sercu...
— Proszę!... Nie wiedziałem nic o tem!...
— Panie szambelanie, nie należy brać moich słów co do